Mamutówka - podsumowanie
2012.11.06
W ostatni weekend października zorganizowaliśmy szkolenie z manewrowania Nashachatą na silniku. Było nas 12-ioro: Asia Krawiec i Krzysztof Bieńkowski w roli prowadzących, Andrzej Kamiński jako kuk (wyśmienity!) oraz 9 naprawdę zdolnych i dość już doświadczonych w manewrowaniu różnymi jachtami kursantów.
Po wszystkim kapitan Krzysztof Bieńkowski napisał tak:
"Manewrówka była wspaniała, a po kilku dniach z dala od cywilizacji smakuje jeszcze lepiej. Sądzę, że wiele czynników się na to złożyło. Oczywiście wspaniały jacht, przyjazna keja i mało stresujący akwen oraz niebywale sprzyjająca pogoda. Poza tym, komfort pracy wspólnie z Asią - mniej stresu dla mnie i więcej nauki dla uczestników, bo co innego mogłem opowiadać ekipie dziobowo-desantowej, a na co innego w tym samym czasie Asia zwracała uwagę na rufie zespołowi dowódczo-sterniczemu ;-) Mam nadzieję także, że przekonaliście się, że z kei lepiej widać - ustuowanie jachtu i tor podejścia, moment przyziemienia, praca (i błędy) załogi na dziobie, cumowanie - tego wszystkiego nie zobaczymy stojąc za sterem. A w przypadku dużego jachtu musimy nad tym wszystkim mieć pieczę, by manewry były bezpieczne (dla załogi, jachtu i kei). Niewątpliwie ekipa była dobra manewrowo, prawie wszyscy z doświadczeniem skiperskim na jachtach o wyporności kilkunastu ton - stąd nie mieliśmy problemów z manewrowaniem. Były jednak pewne problemy z dowodzeniem. O ile Bawarkę 50 można elegancko przystawić do kei i poprosić "kochana zarzuć ten niebieski sznurek na ten metalowy grzybek na brzegu", to piećdziesięciotonowym jachtem trzeba dowodzić. I nie rzucać się samemu na robotę, ale posiąść zdolność wykonania wszystkiego co trzeba jednym palcem. Kluczem do tego jest umiejętność właściwego wyszkolenia załogi. A z drugiej strony trzeba nauczyć się także akceptować funkcję kapiszona i prawidłowo wykonywać polecenia. I tu też bywały problemy: dowódca komenderuje, a sternik wie lepiej... Być może byliście zdziwieni, że poganiałem Was i stresowałem niewybrednymi uwagami, ale uważam, że było to uzasadnione. Zależało mi na tym, żeby wykonać jak najwięcej manewrów, a kreślenie po wodzie kółek wielkości małego miasteczka temu nie służy. W praktyce także zwykle nie ma na to miejsca w marinach. Z drugiej strony kapiszon jachtu, szczególnie większego, działa zawsze w pewnym stresie, a czasem pod presją i umiejętność sprawnego działania w takich warunkach trzeba opanować. Nie może być takiej sytuacji, którą zauważyła Asia, że podczas manewrów schodzi z Was para i mówicie: "No to teraz nie wiem co robić...". Musicie wiedzieć, bo nie macie się już na kogo oglądać. Jedna z najważniejszych spraw, którą staraliśmy się Wam z Asią przekazać: Manewr może nie wyjść, ale nie wolno pakować się w kłopoty. Mieliśmy takie sytuacje, kiedy powinna zostać podjęta decyzja: "Nie, w tych warunkach tutaj nie podchodzę". Nie można także kontynuować manewru, który nie wychodzi. Wasza świadomość stanu jachtu i jego zdolności manewrowych musi doprowadzić do wniosku, że manewr nie ma szans powodzenia i trzeba przejść do manewru zapasowego póki jeszcze na to czas. Kapiszon nie musi podejmować decyzji optymalnych, ale wystarczająco dobre z uwagi na bezpieczeństwo załogi i jachtu. Lepiej mieć daleko do miasta, niż rozbić zabytkowego oldtimera upychając się przy głównym deptaku przy gorszej pogodzie... Mam nadzieję, że będziecie mieli dużo okazji do szlifowania umiejętności na pięknych jachtach obsadzonych świetnymi załogami. Zapraszam także na manewrówkę pod żaglami, którą być może uda nam się zorganizować w przyszłym roku. Bezpieczna obsługa żagli i osprzętu oraz umiejętność wyzyskania ich możliwości, to droga do szybszych przelotów i zadowolenia załogi mającej więcej czasu w portach."
Pozdrawiamy i zapraszamy na kolejną edycję na wiosnę. Tym razem Mamutówka odbędzie się w wersji pod żaglami! Więcej informacji już niebawem.
Asia i Krzysztof
Link do zdjęć: http://www.ladyko.nets.pl/manewrowka_2012/
Po wszystkim kapitan Krzysztof Bieńkowski napisał tak:
"Manewrówka była wspaniała, a po kilku dniach z dala od cywilizacji smakuje jeszcze lepiej. Sądzę, że wiele czynników się na to złożyło. Oczywiście wspaniały jacht, przyjazna keja i mało stresujący akwen oraz niebywale sprzyjająca pogoda. Poza tym, komfort pracy wspólnie z Asią - mniej stresu dla mnie i więcej nauki dla uczestników, bo co innego mogłem opowiadać ekipie dziobowo-desantowej, a na co innego w tym samym czasie Asia zwracała uwagę na rufie zespołowi dowódczo-sterniczemu ;-) Mam nadzieję także, że przekonaliście się, że z kei lepiej widać - ustuowanie jachtu i tor podejścia, moment przyziemienia, praca (i błędy) załogi na dziobie, cumowanie - tego wszystkiego nie zobaczymy stojąc za sterem. A w przypadku dużego jachtu musimy nad tym wszystkim mieć pieczę, by manewry były bezpieczne (dla załogi, jachtu i kei). Niewątpliwie ekipa była dobra manewrowo, prawie wszyscy z doświadczeniem skiperskim na jachtach o wyporności kilkunastu ton - stąd nie mieliśmy problemów z manewrowaniem. Były jednak pewne problemy z dowodzeniem. O ile Bawarkę 50 można elegancko przystawić do kei i poprosić "kochana zarzuć ten niebieski sznurek na ten metalowy grzybek na brzegu", to piećdziesięciotonowym jachtem trzeba dowodzić. I nie rzucać się samemu na robotę, ale posiąść zdolność wykonania wszystkiego co trzeba jednym palcem. Kluczem do tego jest umiejętność właściwego wyszkolenia załogi. A z drugiej strony trzeba nauczyć się także akceptować funkcję kapiszona i prawidłowo wykonywać polecenia. I tu też bywały problemy: dowódca komenderuje, a sternik wie lepiej... Być może byliście zdziwieni, że poganiałem Was i stresowałem niewybrednymi uwagami, ale uważam, że było to uzasadnione. Zależało mi na tym, żeby wykonać jak najwięcej manewrów, a kreślenie po wodzie kółek wielkości małego miasteczka temu nie służy. W praktyce także zwykle nie ma na to miejsca w marinach. Z drugiej strony kapiszon jachtu, szczególnie większego, działa zawsze w pewnym stresie, a czasem pod presją i umiejętność sprawnego działania w takich warunkach trzeba opanować. Nie może być takiej sytuacji, którą zauważyła Asia, że podczas manewrów schodzi z Was para i mówicie: "No to teraz nie wiem co robić...". Musicie wiedzieć, bo nie macie się już na kogo oglądać. Jedna z najważniejszych spraw, którą staraliśmy się Wam z Asią przekazać: Manewr może nie wyjść, ale nie wolno pakować się w kłopoty. Mieliśmy takie sytuacje, kiedy powinna zostać podjęta decyzja: "Nie, w tych warunkach tutaj nie podchodzę". Nie można także kontynuować manewru, który nie wychodzi. Wasza świadomość stanu jachtu i jego zdolności manewrowych musi doprowadzić do wniosku, że manewr nie ma szans powodzenia i trzeba przejść do manewru zapasowego póki jeszcze na to czas. Kapiszon nie musi podejmować decyzji optymalnych, ale wystarczająco dobre z uwagi na bezpieczeństwo załogi i jachtu. Lepiej mieć daleko do miasta, niż rozbić zabytkowego oldtimera upychając się przy głównym deptaku przy gorszej pogodzie... Mam nadzieję, że będziecie mieli dużo okazji do szlifowania umiejętności na pięknych jachtach obsadzonych świetnymi załogami. Zapraszam także na manewrówkę pod żaglami, którą być może uda nam się zorganizować w przyszłym roku. Bezpieczna obsługa żagli i osprzętu oraz umiejętność wyzyskania ich możliwości, to droga do szybszych przelotów i zadowolenia załogi mającej więcej czasu w portach."
Pozdrawiamy i zapraszamy na kolejną edycję na wiosnę. Tym razem Mamutówka odbędzie się w wersji pod żaglami! Więcej informacji już niebawem.
Asia i Krzysztof
Link do zdjęć: http://www.ladyko.nets.pl/manewrowka_2012/